No i znów upłynęło trochę wody w rzece, zanim zebrałam się na pisanie. W międzyczasie odwiedziliśmy Kopenhagę
Cardiff
i Barcelonę. Tę ostatnią trudno było opuścić – słońce, tapas, plaża i wszechogarniająca błogość.
No ale wrócić było trzeba do pracy, w której próbuję stworzyć statystyki dla naszego systemu list czytelniczych (żeby pokazać, że w naszym ukrytym biurze naprawdę ciężko pracujemy), pomagam zespołowi zajmującemu się Otwartym dostępem (głownie przez kopiuj+wklej, ale w przyszłym tygodniu podobno mamy zająć się czymś trochę bardziej skomplikowanym), oraz biorę udział w konferencjach o User Experience (no dobra, w jednej), które są niezmiernie odświeżające dla umysłu i czemuż to ja nie mogę pracować wśród tak entuzjastycznych i otwartych ludzi.
A dodatkowo czeka mnie przeprowadzka – z domu na obrzeżach miasta przeprowadzamy się do samego centrum. Nie mogę się już doczekać kiedy wszystkie graty mojego Towarzysza Życia zostaną sprzedane/oddane/wyrzucone, i kiedy będziemy mogli przejąć mniejsze (mniej sprzątania!), mniej zagracone (a przynajmniej taką mam nadzieję, walczę dzielnie) mieszkanko, którego ogród (znajdujący się tuż za rogiem) będzie wyglądał tak:
Sława i Bogactwo może jeszcze nie przyszły, ale fontannę już mam.
Miś! ;)